sobota, 12 stycznia 2013

Dwanaście


*

"Ta noc bezsenna? To przez wiatr,
dla wisielca w trąby dmie.
A ta pustka? Ta pustka? Ta pustka...
...to najpewniej głód."

Nareszcie.
Z dala od miejskiego gwaru.
Ja, Ares i mama. Kotaryń.
Kamil i Upiorna nic nie wiedzą, ale mam włączony telefon. Niech się nie martwią. O swoich planach poinformowałam tylko Karola. Natomiast nie mówiłam nic blondynowi i Milenie, ponieważ wiedziałam, że oboje zapragną ze mną pojechać. A ja potrzebowałam ciszy, spokoju i mamy.
Trzymając w jednej ręce Aresa na smyczy, a w drugiej walizkę weszłam do drewnianego domu, wypełnionego zapachami. Był niewielki, ale uwielbiany przeze mnie. Kochane, znajome kąty.
Moi rodzice są po rozwodzie, ale mieszkają razem. Mama zajmuje górę, tata dół.
Jednak na progu powitała mnie mama. Wtuliłam się w nią, wciągając do nosa jej kwiatowe perfumy – tak, Honorata Król, moja matka. Kochana, cudowna kobieta, o oczach niegdyś niebieskich jak niebo, teraz już lekko wyblakłych. Włosy, kiedyś w kolorze takim, jak moje, teraz już posiwiałe. Jednak uśmiech pozostawał ten sam; uścisk drobnych ramion był niezmiennie silny. Co jak co, ale z rodzicielką miałam dobry kontakt od zawsze.
Niedługo potem ukazał mi się na progu tata. Powitałam go uściskiem. To po nim odziedziczyłam zielone oczy i wzrost. Dziwiłam się rodzicom, że pomimo rozwodu potrafią się ze sobą dogadywać i – przede wszystkim – razem mieszkać! Chyba nie potrafiłabym tego dokonać, a oni  dalej się przyjaźnili. Weszłam głębiej do domu i poczułam zapach mocnej kawy, uwielbianej przez tatę, a także zapach jabłecznika, upieczonego przez mamę. Kochałam to ciasto, więc torbę zostawiłam przy progu, Aresa spuściłam do ogródka i zgarnęłam filiżankę taty, wypełnioną czarnym napojem i talerzyk mamy z ciastem. Objadając się, aż mi się uszy trzęsły piłam pyszną kawkę. Nikt nie umiał zrobić takiej jak tata.
Posiedziałam, porozmawiałam z rodzicami, pouśmiechałam się. Powiedziałam, że przyjechałam tu wypocząć i zostanę pewnie koło dwóch tygodni, później wracam do Warszawki, bo mam tam niezałatwione sprawy i… faceta. Po tych słowach tajemniczo się uśmiechnęłam, złapałam torbę z ciuchami i wbiegłam po schodach na górę do mojego starego pokoju. Stanęłam w progu i… tak, uśmiechnęłam się. Po prostu, bez powodu. Moje łóżko stało tuż przy oknie, które właściwie było w suficie – pokój był położony praktycznie na poddaszu, ale sama tak chciałam, bo właśnie szyby wychodziły na wschód. Obok łóżka, na którym leżała zielona narzuta stała moja drewniana szafka nocna, wykonana przez tatę. Podłogi oczywiście też były drewniane. Ściany pomalowane na czerwono, nad łóżkiem napis, wykonany przeze mnie białym markerem:
„No gold at the end of the rainbow,
No high hopes, dreams deceive”*.
To prawda, na końcu tęczy nie ma złota, wielkie nadzieje są złudne, a sny… to tylko sny. Nic nie warte, głupie sny. Ale jakże potrzebne!
Rzuciłam się na tę moją zieloną narzutę, dostrzegając jeszcze przy lewej stronie od wejścia szafki poustawiane przy ścianie. Stało na nich mnóstwo moich zdjęć; uśmiechałam się pięknie, ale co z tego, skoro nie byłam szczęśliwa? A może byłam? Nie wiem, pomyślałam, przypomnę sobie jutro.
Zasnęłam w krótką chwilę. Obudził mnie chłód i dzwoniący telefon. Na wyświetlaczu „Kamil”, deszcz tłucze w szyby, u mnie uchylone okno – a za nim ciemność. Otworzyłam je w pełni, wychyliłam głowę narażając się na deszcz i odebrałam.
-         Hej kotku. Gdzie jesteś? – usłyszałam w słuchawce znajomy głos. Przeszły mnie dreszcze, bynajmniej nie od deszczu.
-         No hej, hej. Jestem… - przełknęłam ślinę. – w Kotaryniu – dodałam cholernie niepewnie.
-         Jak to w Kotaryniu? Dlaczego?
-         Mam dość Warszawki i…
-         Czemu mi nie powiedziałaś? Pojechałbym z tobą! – „no właśnie” – dodałam w myśli.
-         A Maks? Proszę cię… poza tym jestem u rodziców, wiesz. To było spontaniczne, spakowałam się i wyjechałam.
-         Moja matka przyjechała. Potrzebuję uciec bardziej, niż kiedykolwiek. Razem z Maksem.
-         Jak… jak to przyjechała?! Tak po prostu?!
-         Tak, oto u moich drzwi stanęła Cecylia Wojciechowska. Bo jej się przypomniało, że może jeszcze pomieszkać u swojego synalka, bo przecież on jej nie odmówi.
-         Powiedz mi, że odmówiłeś…
-         To jednak matka.
-         Ale… - miałam łzy w oczach. Wiedziałam co czuł teraz Kamil i miałam ogromną ochotę wracać do Wawki, by mu ulżyć. Z drugiej strony… trochę egoizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. – Ale… przecież… Maks… - jąkałam nieskładnie.
-         Wiem, że ona umie czynić tylko zło. Ale to jednak jest moja matka, nie mogę jej tak po prostu wyrzucić. Dostała ode mnie klucze od mieszkania; dlatego wyszedłem z domu i poszedłem do ciebie pogadać, ale ciebie nie było – więc dzwonię. – tłumaczył, a ja czułam się naprawdę, naprawdę głupio. Egoizm jest jednak do kitu!
-         Ale… no dobrze, rozumiem. Chcesz, żebym wróciła do Warszawy?
-         A kiedy planowałaś powrót?
-         Za dwa tygodnie. Ale jeśli chcesz, mogę być nawet jutro.
-         Nie, nie. Zostań tam. – najgorsze, co mógł powiedzieć.
-         Za tydzień maksymalnie wracam – stwierdziłam twardo. – Jeśli będzie się działo coś złego, dzwoń. Wrócę i zajmę się Maksem w razie czego.
-         Dobrze. – w słuchawce zapadła cisza. Czułam, że gdybym była teraz obok niego, tuliłby mnie do swojej piersi, w pewien sposób sprawiając, że jest mi i jemu lżej. Nie ma co, wyobraźnię mam. – Nie umiem się z tobą pożegnać – zaśmiał się, a ja wyczuwałam, że ten śmiech jest tak smutny jak jego oczy, uśmiech. Jak on sam.
-         Ja też nie umiem nas rozłączyć – uśmiechnęłam się. – Okej, to co? Rozmawiamy dalej? – zamknęłam okno, bo poczułam przejmujący chłód. Usiadłam po turecku na łóżku, dalej mając na sobie buty.
-         Nie, kotku, wracam do domu. Nie wiem czy zostawienie Maksa z mamą to dobry pomysł.
-         Rozumiem, ale… ciężko odłożyć ten cholerny telefon, prawda?
-         Tak. Ale już dobranoc… dobranoc.
-         Dobranoc – wyszeptałam do telefonu i wcisnęłam czerwoną słuchawkę. Nie mogłam zasnąć długo w noc, przeszkadzało mi w tym wszystko. Natłok myśli i mokre włosy. I jeszcze mnóstwo innych rzeczy.

O szóstej trzydzieści rano obudziło mnie słońce, padające mi na twarz. Zeszłam na dół w zmiętych ciuchach, mama już krzątała się po kuchni, przygotowując mi śniadanie. Uśmiechnęłam się bezwiednie, podeszłam do niej i przytuliłam się. Tak bardzo mi jej brakowało przez to całe mieszkanie w wielkim mieście… Uwierzcie, doceniajcie swoje mamy, ojców oczywiście też. To jedyne na świecie osoby, co do których możecie mieć pewność, że chcą dla was wyłącznie dobra. Szanujcie ich więc i doceniajcie!
Zjadłam przygotowane przez mamę śniadanie, zarzuciłam na siebie świeże ciuchy i wyszłam na spacer z Aresem. Któż może chodzić wcześnie rano ulicami Kotarynia oprócz mnie?
Cyprian Wasilewski.
Tak, ten od porzucenia na ołtarzu i rozpicia się.
Ale ten Cypek, którego widziałam szedł prosto, w świeżej koszuli, ogolony. I wyglądał, jakby alkoholu w ustach nie miał od lat.
-         Berenika, Berenika! Ależ się zmieniłaś – uśmiechnął się promiennie, podszedł do mnie i pocałował moją dłoń.
-         Ty również – uśmiechnęłam się uwodzicielsko. Wiem, że to złe, ale to takie głupie przyzwyczajenie.
-         Oczywiście na lepsze – dodał, unosząc wysoko brwi.
-         Patrzysz tylko na wygląd – odparłam z pozoru słodko, jednak mój głos przepełniony był jadem. Nie znosiłam osób, które oceniały po wyglądzie.
-         Wybacz moją gafę, czasem zbyt szybko coś mówię – odparł spokojnie. Aż nazbyt spokojnie, ten jego uśmieszek denerwował mnie lekko.
-         Wybaczam. Śpij spokojnie.
-         Spałbym i bez tego – odparł, uśmiechając się cynicznie. – A teraz muszę iść, wybacz mi – rzucił, nienagannie, doprowadzając mnie tym do szału. Już za sam jego uśmieszek strzeliłabym mu w twarz, ale nie mogłam. Przykre, nie?
Powrót do domu zdawał mi się trwać w nieskończoność. Gdy wreszcie znalazłam się w domu po raz kolejny porwałam tacie kawę i zaczęłam rozmawiać z rodzicami. W końcu tata uznał, że musi pojechać i zrobić dla nas zakupy, co skomentowałam tylko krótkim spojrzeniem. Gdy wyszedł z domu po raz kolejny całe moje zmieszanie wyraziłam wzrokiem. Mama krótko odparła, że tak im wygodniej; mają osobne emerytury i w sumie żyją razem, tyle, że nie jako małżeństwo. Uznałam, że to w sumie to samo, na co Honorata Król odparła, że chyba mam rację, ale nie potrafiłaby dzielić spraw z Piotrem w ten sam sposób, w jaki czynią to małżeństwa. „Musimy pogadać” – stwierdziła krótko.
Wyciągnęła mnie i Aresa na dwór, zamknęła dom, a ja przypięłam psiaka do smyczy i poszłam z nim na kolejny spacer tego samego dnia. Zwierzak był niesamowicie zadowolony, merdał ogonem wesoło; byłam piekielnie ciekawa jak zachowałby się, gdybym go nagle spuściła. Już wiedziałam, gdzie mama chce iść.
Rzeka, gdzie uwielbiałam chodzić na spacery, gdy byłam młodsza. Gdy jeszcze wierzyłam w miłość i w to, że kiedykolwiek będę szczęśliwa.
-         Kochasz go? – rzuciła tak, jakby mówiła o pogodzie. Ja spojrzałam na nią zamyślona, bo co miałam jej powiedzieć?
-         Nie… miłość nie istnieje. Ty nie kochasz taty, tata nie kocha ciebie. Laska nie kochała Cypriana, Cyprian nie kochał mnie. Jeśli chodzi o miłość to tylko do przyjaciół, rodziców, dzieci i zwierząt.
-         Kotku… - rzekła, siadając na zielonej trawie, tuż przy rzeczce. Klapnęłam koło niej, spuszczając Aresa, który tak jak przypuszczałam – z radości zaczął biegać za własnym ogonem, a później ganiać jakieś owady. Mama była ubrana bardzo skromnie, zlustrowałam ją bacznie. Biała bluzka z typu koszul, a także dżinsy, skrojone bez żadnych dodatków, tylko standardowe kieszenie. – To nie jest tak, że miłość nie istnieje. To, że ja rozeszłam się z ojcem nie znaczy, że się nie kochaliśmy. Owszem, kochałam go i to bardzo, ale wśród lat gdzieś zgubiliśmy to uczucie – uśmiechnęła się, przymykając oczy. – Cyprian, owszem, został potraktowany okrutnie. Od gości weselnych, oczywiście nieoficjalnie, dowiedziałam się, że powodem porzucenia na ołtarzu była bezpłodność młodego. A dziewczyna była perfidna. Cyprian za to nie potrafił odróżnić przyjaźni od miłości i to się źle skończyło – na mojej twarzy uwidocznił się popłoch. – Poza tym uważaj na niego. Teraz się mści i sypia ze wszystkimi dziewczynami, które mu na to pozwolą.
-         Czemu wszyscy mówią, że miłość istnieje? Jej nie ma – uparłam się. – A mi na Kamilu zależy, bo nie chcę go zranić i chciałabym, żeby miał dobrą przyszłość. Tylko, że tę dobrą przyszłość będzie miał chyba tylko beze mnie, bo ja nie dam mu takiego domu jakby chciał, w końcu nie umiem kochać, nie umiem wierzyć w to, że miłość w ogóle jest.
-         I widzisz kochanie, to jest właśnie miłość. Nie chcesz go zranić.
-         Jedno nie równa się drugiemu, mamo! – gwałtownie wstałam i spojrzałam na swoje odbicie w rzece. Długie, brązowe loki, nienaganny ubiór – zielona bluzeczka z napisem z przodu „Anielica…” i rysunkiem grzeczniutkiej dziewczynki ze skrzydełkami i aureolą, a z tyłu „…czy diablica?!” i rysunkiem diabelnie uśmiechającego się małego potworka z różkami i małym, czerwonym trójzębem w łapce. Na nogach miałam szorty i zielone trampki. Ares właśnie wskoczył do wody, więc moje odbicie zmąciło się. – Ja po prostu jestem przyzwyczajona, że faceci traktują mnie jak zabawkę do łóżka, a nie jak kobietę, którą można wziąć za żonę. I dlatego jest mi głupio, bo on jest taki wrażliwy i cudowny, że po prostu czasem zastanawiam się czy to jest anioł czy człowiek. Oczywiście ma też jakieś wady, ale są tak małe, że prawie niedostrzegalne…
-         Powiedziałabym coś, ale musiałabym się powtórzyć. Córko kochana, nie upieraj się, że go nie kochasz, bo to nieprawda. Widać, że wpadłaś po uszy i koniec.
-         Miłości nie ma! – krzyknęłam. – Nie rozmawiajmy o tym – zmieniłam temat na jakiś nieistotny, mniej ważny, ale czułam, że tamtej nocy ciężko będzie mi usnąć…

* Fragment piosenki zespołu Pain (wykonanego razem z Anette Olzon) – Follow me (KLIK). Oznacza „Żadnego złota na końcu tęczy, żadnych wielkich nadziei, sny zwodzą”. Piosenka ogromnie mi się spodobała, a fragmencik pasuje mi do charakteru Beśki.

Mr, wr. Dwanaście i trzynaście jest przejściówką, za to chciałabym widzieć Wasze miny przy czytaniu trzynastki... niestety nie da rady :D
Ja ostatnio jestem zawalona szkołą, bo 16 i bodajże 22 mam konkursy. Jeden z j. polskiego, drugi z biologii. Masakra, nie mam na nic czasu... i dlatego właśnie dzisiaj czytam Wasze blogi i je komentuję ;3

Pozdrawiam. :)

7 komentarzy:

  1. Przyjemny rozdział :) podoba mi się to jak opisałaś jej rodzinny dom i rodziców. Dobrze, że zrobiła sobie taką wycieczkę by odwiedzić stare kąty, to dobrze człowiekowi robi. Zmartwił mnie tylko ten telefon od Kamila. Przykre, że musi znosić taką matkę.. ;] czekam na kolejny :3
    /pozorne-szczescie/

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że mama Bereniki podziela moje zdanie i również uważa, że dziewczyna jest zakochana w Kamilu. Nie dziwi mnie jednak upór głównej bohaterki w całym tym wypieraniu się uczuć. Skoro jej rodzice się rozwiedli i miała wiele innych okazji, żeby zobaczyć, jak miłość potrafi ranić, najwidoczniej postanowiła w ten sposób bronić się przed światem - wypierając ze świadomości możliwość istnienia czegoś takiego jak miłość.
    No cóż, relacje rodziców Bereniki są... dziwne. Nie rozumiem trochę ich rozwodu. Pewnie mieli ku temu powody, a jednak zachowują się jak zwyczajne, kochające się małżeństwo - mieszkają w jednym domu, są dla siebie bardzo uprzejmi. No ale może jednak lepiej czują się, kiedy oficjalnie nie są razem.
    A Kamil jak zwykle jest cudowny. Kochający, troskliwy i uroczy. Berenika miała szczęście spotykając na swojej drodze kogoś takiego.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak człowiek słyszy hasło "przejściówka", to sądzi, że w rozdziale nie znajdzie nic ciekawego. Ale u Ciebie jest wręcz odwrotnie ;) W sumie nie dziwię się, że Berenika podjęła taką spontaniczną decyzję o wyjeździe do Kotarynia. Wielki świat potrafi czasami człowieka zmęczyć, w końcu to nie tylko sama przyjemność. Naprawdę cieszyłam się, że panna Król spotkała się z rodzicami, do momentu, gdy zadzwonił Kamil. Od razu zrobiło mi się go żal. Co ta jego mama odwala? Kompletnie nie rozumiem takich nieczułych, dodatkowo bezczelnych ludzi...
    Ja także jestem pełna podziwu dla rodziców Beśki za to, że nawet po rozwodzie są w stanie ze sobą mieszkać i dzielić obowiązki. Oboje są najlepszym przykładem na to, że można rozstać się w zgodzie i przyjaźnić z byłym partnerem. Jak tylko pani Honorata wyciągnęła córkę na spacer, wiedziałam, że zapyta o Kamila. Bardzo polubiłam mamę Niki, ponieważ jest mądrą, spostrzegawczą kobietą. Nie rozumiem tylko, dlaczego nasza Berenika tak bardzo upiera się przy przekonaniu, że miłości nie ma. Jej uczucie do Kamila jest przecież osobiste. Ech, człowiek jak czasami coś sobie wpoi, trudno go namówić do zmiany zdania.
    Rozdział bardzo mi się podobał, czekam na ciąg dalszy ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie było poznać rodziców głównej bohaterki. Dzięki temu wiemy, co ją ukształtowało i gdzie dorastała. Może przekonanie, że miłości nie ma, znalazło się w niej z powodu rozwodu jej rodziców? Nikt nie wie, co naszej Berenice w duszy gra.
    Tak mi było szkoda naszego Kamila! Powiem tyle - jeszcze przy żadnym opowiadaniu blogowym nie zbierało mi się na łzy, ale dzisiaj był ten pierwszy raz. Doskonale usłyszałam tą żałość, smutek w głosie chłopaka - oczy dosłownie same mi się zaszkliły. Gratuluję więc, bo prócz Chłopców z Placu Broni, śmierci Damona w książkach i jeszcze z trzech pozycji nic nie wycisnęło ze mnie łez. masz talent.
    Wyłapałam kilka powtórzeń, literówek, ale nie są one znaczące, więc ich nie wypisuję. ;)
    Nie mogę się doczekać, kiedy pojawi się najnowszy rozdział.
    Pozdrawiam, Apokalipsa

    zarzewie-ognia

    OdpowiedzUsuń
  5. Sądzę, że wyjazd do Kotarynia dobrze jej zrobi. Odpocznie i w spokoju będzie mogła zastanowić się nad swoim życiem i uczuciami. Myślę, że mama trochę pomoże jej zrozumieć to co czuje a raczej nakieruje ją na inne patrzenie na miłość. Z tego co zauważyłam, pojecie miłości Berenika zna tylko z przykładów, miłość nie istnienie bo rodzice się rozeszli, bo Cyprian został porzucony przed ołtarzem, bo faceci oczekują tylko seksu. Wiem, że się powtórzę nie wiem, który to już raz, ale nadal uważam, że Berenika musi się oswoić z tym, że jednak miłość istnieje i mimo, że w to nie wierzy dopadła właśnie ją! :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo przepraszam,że tak się zapuściłam z blogowaniem. Nie usprawiedliwia mnie brak czasu, ale choróbsko. Brr...trochę się namęczyłam:/
    Ale do rzeczy. Nie myśl,proszę,że zaprzestałam czytać twoje opowiadanie. Czytam, tylko to zależy od weny, kiedy skomentuję. Miło zaskoczyłaś mnie powrotem Berki do Kotarynia. Przyda jej się taki odpoczynek od wszystkiego:miejskiego zgiełku,miłości... A sorry, od tego nie:) Naprawdę podziwiam jej mamę, która potrafi drążyć ten temat, nawet gdy z drugiej strony nie ma odzewu:) Taka rodzicielka to skarb. Z resztą tatę też ma wspaniałego:)
    Z rozdziału na rozdział coraz bardziej zadurzam się w Kamilu... Czy ja dużo wymagam, chcąc takiego faceta zamiast tych wszystkich wrednych grzywkowców?:)
    Ps: Ja też miałam niedawno konkurs z biologii, zakończony sukcesem, Tobie życzę tego samego:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hey, hey, hey!
    Życzę powodzenia na konkursach, bo mi się na nich ostatnio nie udaje. Dobra, przyznam się, zawaliłam przez inne hobby xd
    KOCHAM KAMILA. hahahahha przepraszam.
    Mi też się podoba powrót do domu Bereniki. xd Chciałabym takich rodziców jak jej :')

    OdpowiedzUsuń