sobota, 16 lutego 2013

Siedemnaście


*

"Chciałabym móc zanurzyć głowę 
w strumieniu twojej świadomości - bezpowrotnie.
Chciałabym przez judasze oczu 
twoich łagodnych spojrzeć: kto tam?
Kto jest w środku?"

Nigdy wcześniej tak się nie denerwowałam. Nigdy, nigdy, nigdy. Nigdy! Weszłam do portierni i nerwowo zaczęłam stukać w blat, który był szary w białe kropeczki. Pod nogami miałam śliskie płytki, w większości pomarańczowe, natomiast te żółte układały się w kwadraty. Pomieszczenie było duże, przestronne, ale mnie brakowało tlenu, było zdecydowanie za gorąco. Czułam, jak moje policzki robią się całe czerwone, a nogi trzęsą mi się jak galareta. Spojrzałam na bladoniebieski sufit, musiałam wyglądać jakbym błagała o coś Boga. W istocie, błagałam, by Kamilowi nie stało się nic poważnego. Bladożółte ściany przytłaczały mnie. Czułam się mała, bezbronna. Naprzeciw blatu stały krzesełka, czułam, że powinnam usiąść, bo chyba zaraz zemdleję, ale czekałam, aż pojawi się pielęgniarka, która powie mi, gdzie mam szukać Maksa i Kamila.
Nareszcie. Podeszła do mnie kobieta, wyglądająca na około czterdzieści lat. Była nawet ładna, miała dość ciemną karnację i czekoladowe oczy, do tego pokręcone kruczoczarne loczki. Ubrana była w niebieską koszulę służbową, do której miała przypiętą karteczkę z napisem „Luiza Bączkowska”.
-         W czym mogę pomóc? – zapytała.
-         Gdzieś tu leży mój chłopak, Kamil Wojciechowski. Gdzie mogę go znaleźć? Kto może mi powiedzieć jak on się czuje?
-         Cóż, niech pani chwilę poczeka, zaraz sprawdzę. – uśmiechnęła się do mnie. Ja natomiast próbowałam spowodować, żeby ręce przestały mi się trząść, nogi zresztą też. Moje próby niewiele dawały, spoglądałam na zaniepokojoną pielęgniarkę. – Widzi pani, pani chłopak leży w sali numer dziewięć, to niedaleko. Informacji teoretycznie nie może pani udzielić nikt, ponieważ nie jest pani rodziną pana Kamila, natomiast myślę, że pan doktor Raczek nie będzie zbyt przestrzegał rygorystycznych zasad.
-         Ale czy na pewno? I gdzie jest Maks?
-         Niech się pani tak nie denerwuje, może dać pani coś na uspokojenie?
-         Nie, nie wiem czy mogę – znacząco objęłam brzuch dłońmi. Szłyśmy już korytarzami w kierunku sali z numerem dziewięć.
-         Gratuluję – uśmiechnęła się.
-         Dziękuję – nie odparłam jej grymasu, bo nie chciałam. Zbyt bardzo bałam się o mojego chłopaka.
Na korytarzu, w którym ściany były z kolei zielone (to podobno kolor nadziei; to chyba dlatego), co parę metrów stały białe ławeczki. Podłoga była ułożona w ten sam sposób co w portierni, sufit jednak był w kolorze ścian. Na jednym z miejsc do siedzenia ujrzałam Maksa. Podeszłam do niego w znacznie szybszym tempie niż pani Bączkowska. Obok chłopca siedział siwiejący już mężczyzna i rozmawiał z nim.
Spojrzał na mnie z uśmiechem. Spróbowałam przywołać na usta ten sam grymas, jednak nie do końca wyszło tak, jakbym chciała.
-         Cześć, Maks – pogładziłam chłopca po głowie. Spojrzałam w jego brązowe oczy i zobaczyłam w nich smutek i nierozumienie sytuacji.
-         Cześć, Berenika.
-         Kochanie, powiedz mi, jak to się właściwie stało? – zapytałam.
-         Mówiłem już panu doktorowi – spojrzał na mężczyznę, który siedział obok Maksymiliana. – Berenika, kiedy pojedziemy do domu? Co z Kamilem? – skierował swój wzrok na mnie.
-         Niedługo pojedziemy do domu – uśmiechnęłam się do niego, czując nieprzyjemny ucisk w gardle. – Właśnie, co z Kamilem? – spojrzałam w ciepłe, zielone oczy doktora Raczka.
-         Nie powinienem pani udzielać takich informacji…
Byłam wściekła, bezradna i całkowicie bez jakichkolwiek sił do walki o wszelkie wiadomości o stanie Kamila. Nie wiedziałam którym uczuciem się kierować, jednak wściekłość… no cóż, nigdy nie byłam dobra w opanowywaniu emocji. Nie potrafiłam zamknąć mojej cudownej buźki na kłódkę, na lekcjach dostawałam uwagi za niezbyt miłe i przede wszystkim szczere teksty do nauczycieli. No i oczywiście podczas kłótni zawsze znajdowałam odpowiednie riposty, które powalały moich przeciwników na łopatki. Co prawda dawno już nie kłóciłam się z nikim aż tak intensywnie, po prostu nie musiałam używać chamskich tekstów, nie było takiej potrzeby. Natomiast teraz mój niewyparzony języczek zadziałał – powiedziałam zanim pomyślałam.
-         Wie pan co? To, że pan nie powinien, mało mnie interesuje. Jestem w pierwszym trymestrze ciąży, często latam do łazienki, bo moja kochana rozrastająca się macica zajmuje miejsce pęcherza. Nie mówię już o tym, że stres mi nie służy, a ojciec dziecka leży w sali i nie wiem co mu jest. Więc byłoby naprawdę miło, gdyby jednak pan się zdecydował na powiedzenie mi, co się dzieje z moim facetem.
-         Spokojnie – uśmiechnął się.
-         Jak ja mam być spokojna?! – chciałam krzyknąć, ale wyszło znacznie ciszej.
-         Naprawdę, proszę, niech pani się tak nie denerwuje. Widzę przecież, że zależy pani na dowiedzeniu się, co się dzieje. Zapraszam jednak do mojego gabinetu – i w miarę możliwości, proszę, niech nie mówi pani o tym dyrekcji. Lepiej, żeby to pozostało między nami.
Pokiwałam tylko tępo głową. Nie interesowało mnie to, czy w tamtym momencie się ośmieszyłam, czy też nie, chciałam tylko wiedzieć co do cholery stało się Kamilowi; jak poważne są zaistniałe szkody.
Nie, nie zastanawiałam się wtedy, czy nie umrze. Ja byłam pewna, że przeżyje, w końcu musiał przeżyć! Nie mogło być inaczej, prawda?
Wy też wiecie, że ta historia nie mogłaby się tak skończyć. Mimo mojej pewności serce drżało mi jak osika na wietrze. Bo przecież to, że ja usilnie starałam się wierzyć w to, że nic takiego się nie stało (a musiało się stać! Inaczej nie szłabym korytarzem za doktorem, do jego gabinetu), nie oznaczało, że istotnie wszystko jest w porządku.
Weszłam do pokoju doktora Raczka, który był urządzony raczej skromnie. Standardowe biurko, naprzeciwko drzwi; krzesło odwrócone w ten sposób, by pacjent siedział twarzą do lekarza. W pobliżu szafka, wypełniona zapewne jakimiś lekami, czy też może strzykawkami. Stały na niej zdjęcia mężczyzny, jego córki i prawdopodobnie żony. Tak, żony – pomyślałam, spojrzawszy na dłoń mężczyzny. Widniała na niej złota obrączka. Boże, o jakich rzeczach ja myślę? – zapytałam sama siebie. To idiotyczne o jakich banałach może myśleć człowiek, mimo sytuacji, która go przerasta.
Spojrzałam spanikowana na lekarza, który zajmował miejsce naprzeciw mnie. Jego zielone oczy zdawały się przenikać mnie na wskroś.
-         No cóż, nie zamierzam pani okłamywać. U pana Kamila został uszkodzony kręg szyjny, a w wyniku tego powstał obrzęk, który uciskał na rdzeń kręgowy.* Przeprowadziliśmy już u pani chłopaka operację usunięcia obrzęku, aczkolwiek efekt ucisku może się utrzymać nawet przez kilkanaście tygodni, połączenia nerwowe są bardzo delikatne i potrzebują czasu na to, aby się zregenerować. Dlatego prawdopodobnie dla pani chłopaka będzie potrzebny wózek inwalidzki lub wygodne łóżko, na pewno przez kilka lub kilkanaście tygodni, jak już powiedziałem. Później – niestety, ale długa rehabilitacja. Mimo wszystko proszę się nie przejmować. Prędzej czy później wszystkie objawy powinny ustąpić.
Opadłam na krzesło, wydmuchując całe powietrze z płuc. Potrzebowałam chwili, by to wszystko w jakiś sposób zrozumieć. Mój Kamil. Na wózku. No błagam. Wydawało mi się, że to nierealne, ale tak przecież miało być. Mój Kamil, który nie będzie mógł ustać na nogach. Mój biedny Kamil. Nie zasługiwał na to, by musieć powracać do zdrowia. Przecież to nie jemu należała się kara, on był najlepszym człowiekiem na świecie. To ja powinnam być w tamtym samochodzie.
…nie, tam nie powinno być nikogo. Ani Maksa, ani Kamila, ani nawet mnie.
Pytanie, które padło z moich ust – „Czy mogę tam pójść?” było poza moją kontrolą; nie umiałam go powstrzymać, tak bardzo chciałam zobaczyć blondyna. Otrzymałam zgodę, ale tylko na kilka minut.
Patrzyłam na niego, a w moich oczach zbierało się coraz więcej łez; jego niebieskie oczy za zasłoną powiek… po lewej stronie twarzy wiele siniaków, trochę zaschniętej krwi, a może to strup? Pęknięta warga. Wyglądał jak po porządnej bitwie, poza tym był blady, nienaturalny. Chciałam podejść, przytulić go, ale byłam w stanie tylko pogłaskać go delikatnie po dłoni. Nawet nie umiałam powiedzieć głośno „Wszystko będzie dobrze, zobaczysz”, bo przez gardło nie przechodził mi chociażby zduszony szept. Czułam, że dłużej nie wytrzymam, patrząc na bezradnego Kamila, a jednocześnie nie umiałam wyjść z sali. Człowiek, którego tak bardzo kochałam teraz miał jeździć na wózku. Dalej nie przyjmowałam tego do wiadomości.
Po kilkunastu minutach z pokoju, w którym leżał Kamil wyciągnął mnie doktor Raczek. Przypomniał mi o obowiązku odwiezienia Maksymiliana do domu.
Chłopiec nie zadając zbędnych pytań poszedł do łazienki. Jak na swój wiek był bardzo samodzielny; a ja poddając się już moim łzom, rzuciłam się na łóżko. Słone krople nie chciały przestać lecieć, a ja ryczałam jak dzieciak, któremu zabrano zabawkę. I dlaczego? Bo Kamil nie zasłużył na to, by jeździć na wózku. Nie zasłużył, by później wykonywać prawie niewykonalne dla niego ćwiczenia na rehabilitacji. Nie zasłużył, by mieć dziewczynę, która go zdradziła.
*
Pobudka może być bolesna, uwierzcie. Niekoniecznie na kacu, ale głowa naprawdę może okropnie boleć, podobnie jak ręce i nogi… Nie, nogi nie. Nóg nie czułem. Otworzyłem z trudem oczy, sklejone. Tak miałem tylko, gdy kładłem się spać bardzo późno, a wstawałem wcześnie – czyli gdy się nie wysypiałem.
Zobaczyłem żółte ściany szpitalnego pokoju, białe płytki na podłodze. Standardowe wyposażenie – biała szafeczka na wyciągnięcie ręki i kilka innych łóżek. Pustych łóżek, leżałem sam. Do mojej lewej ręki przyczepiona była kroplówka, a plecy bolały mnie okropnie. Wiedziałem, że musi być jakiś powód tego bólu, no i oczywiście tego, że leżę w szpitalu, niekoniecznie chciałem go sobie przypominać, a mimo to musiałem.
Wiedziałem, że ja i Maks mieliśmy wypadek. Miałem tylko nadzieję, że jemu nic się nie stało, to było dla mnie najważniejsze. Nie powinien odnieść jakichś poważnych obrażeń, w końcu ten idiota, niepatrzący na światła, wjechał w nasz samochód od strony kierowcy, a mój brat siedział z tyłu od strony pasażera. Spojrzałem na zegarek wiszący w pokoju, wskazywał jedenastą rano. Odkryłem szpitalną kołdrę i spróbowałem poruszyć nogą. Najpierw prawą, później lewą. Nie poskutkowało. Czy już nigdy miałem nie stanąć na nogach? Miałem być już zupełnie bezużyteczny? Nie tego chciałem w życiu!
Wiem, że moje myślenie było idiotyczne, bo przecież nawet jako osoba, która straciła możliwość chodzenia mogłem być wartościowym człowiekiem. Mimo wszystko ja bałem się tego, że Berenika mnie nie zaakceptuje, nie będę umiał zająć się moim bratem, zostanę samotny i… wiecie, najgorsze scenariusze. Brr… No i nie mógłbym chyba nic już ugotować, wszędzie blaty są zbyt wysokie. Moje marzenia skończyłyby się…
Nie chodzić. To zdanie rozbrzmiewało w moich myślach. Co, jeśli już nie postawię kroku? Cholera jasna, zawsze się myśli, że nieszczęścia nas nie dotykają. Są wszędzie, w telewizji, radiu, gazetach, Internecie, ale nie u nas. Może u sąsiadów, ale my jesteśmy bezpieczni, my zawsze będziemy zdrowi, zawsze będziemy chodzić, zawsze będziemy mieć ręce, zawsze będziemy słyszeć. Nieprawda, wszystko przemija, wszystko. Nie istnieje żadne „na zawsze”, którego nie można zniszczyć. Za każdym razem jest coś, jakiś słaby punkt, co może zniszczyć nie tylko jakąś sprawę, ale nasze życie. Nie ma czegoś, co nie miałoby wad. Wszystko, wszyscy je mają.
Chciałem zawołać jakąś pielęgniarkę, ale nie musiałem tego robić – do mojej sali wszedł pewien mężczyzna o zielonych oczach, wyglądający na doktora. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się w subtelny sposób. Wziął stołek, przysunął go do mojego łóżka i dopiero wtedy się odezwał.
-         Dzień dobry, dobrze, że już się pan obudził. Przyszedłem właśnie sprawdzić, czy Morfeusz dalej trzyma pana w swoich objęciach – dziwnie poetycko to zabrzmiało, ale mężczyzna nie zraził się tym, tylko kontynuował. – Nazywam się Paweł Raczek i jestem lekarzem w tym szpitalu. Czy pamięta pan co się wydarzyło? – zapytał spokojnie.
-         Tak, pamiętam, niestety pamiętam. Czy… - zabrakło mi nagle śliny w ustach. Czasem człowiek nie powinien zadawać pytań, na które nie chce znać odpowiedzi i dlatego zawahałem się nad zadaniem tego pytania. – Czy ja będę chodzić? Kiedykolwiek?
-         Tak, oczywiście. – tym razem mówił zupełnie poważnie, żadnego uśmiechu, nic. – Wypadek spowodował uraz kręgu szyjnego – to z kolei spowodowało obrzęk, który już usunęliśmy, ale jego skutki będą trwać jeszcze jakiś czas. Przez kilka lub kilkanaście tygodni niestety będzie pan zmuszony do poruszania się na wózku inwalidzkim. – zapadła kilkusekundowa cisza, ja nie miałem ochoty zabierać głosu. – No cóż… jak będzie pan miał już siły, by złożyć zeznania o wypadku, to proszę mi powiedzieć, powiadomię funkcjonariuszy. A teraz zawołam pana dziewczynę, niedawno przyszła.
-         A co z moim bratem? – zapytałem szybko. Chyba powiadomiłby mnie, gdyby stało się coś złego…
-         Nic mu nie jest, czuł się dobrze, wyniki były w porządku – nie ma się czym martwić.
Odetchnąłem z ulgą.
Po chwili do sali weszła ona. W jej zielonych oczach lśniły łzy, po chwili jedna z nich spłynęła po policzku mojej dziewczyny; otarła ją szybko i zamrugała kilkakrotnie, jakby to miało spowodować, że nie zauważę jej emocji.
Beśka… Bez wątpienia kobieta mojego życia. Nigdy wcześniej nie kochałem nikogo tak mocno. Czułem, że moje serce bije właśnie dla niej. Wiem, że na początku trochę się bała. Nie wiem, może życia, może zaangażowania, może bała się, że zostanie zraniona. Nie potrafiłem jej pomóc i to mnie martwiło. Poza tym ona bardzo pomagała mnie.
Gdy ją poznałem byłem na skraju normalnego świata i depresji. Mój problem polegał na tym, że chciałem zbawić cały świat, tylko siebie, kurwa, nie potrafiłem. Ludzie to bardzo często podłe istoty, które wykorzystują innych, gdy tylko mają okazję. I pech chciał, że w większości trafiało na mnie.
Nie będę tu pisać o moim życiorysie, jest do bani. Matka, która mnie ignorowała, a teraz była w moim mieszkaniu, ojciec, którego nigdy nie znałem.
Nie mogę jednak powiedzieć, że nie spotkało mnie nic dobrego. Przecież los obdarzył mnie wspaniałym bratem, Beśką, ostatnio wspaniałą pracą… Wydaje się, że to niewiele, a jednak – byłem szczęśliwy. Prawie… Jedna rzecz mąciła mój spokój. Nie potrafiłem o niej mówić, nie wtedy. Teraz zresztą też niechętnie wspominam tamtą sprawę. Kiedyś… kiedyś wam o tym opowiem, ale na pewno nie teraz.
Spojrzałem na Beśkę, uśmiechała się, jednocześnie mając oczy pełne łez. Siedziała i milczała, ja również nie przerywałem ciszy, to znaczyło zdecydowanie więcej niż słowa. Wiedziałem, że moja dziewczyna ma mi wiele do powiedzenia, a jednak nie mówiła. Chyba nie wiedziała od czego zacząć; Boże, te jej oczy… oddałbym całe serce i całą duszę, żeby wiedzieć co się w nich kryje. Szczerze mówiąc nigdy nie zwracałem większej uwagi na to, jaki ma rozmiar stanika, czy ile centymetrów w talii, nie potrafiłem, gdy te jej wielkie, zielone oczy patrzyły na mnie z nutą tajemniczości. A wtedy? Widziałem w nich strach pomieszany z ulgą. Naprawdę, cieszyłem się, że ją mam. I że te jej oczyska patrzą na mnie z miłością.
Chęć dotknięcia jej stała się dla mnie tak silna, że nie wytrzymałem i wyciągnąłem rękę, dotykając jej policzka. Złapała moją dłoń swoimi, przyciskając ją do swojej twarzy i rozpłakała się, jak małe dziecko. Patrzyłem na nią, nie mogąc wydusić ani słowa. Wiecie, gdy kocha się kogoś tak bardzo, że czuje się jakby łzy tej osoby spływały na nasze serce, czasem odbiera mowę.
-         Beśka…
-         Kochanie. Kocham cię najbardziej na świecie. Pamiętaj o tym – szeptała przez łzy. – Niezależnie jaki będziesz. Nie przejmuj się niczym, dla mnie zawsze jesteś najważniejszy – wielka, słona łza skapnęła z jej twarzy. – Nawet nie próbuj myśleć, że z jakiegoś powodu mogłabym cię teraz zostawić – nie zaprzeczaj, wiem, że na pewno jakaś taka myśl zakołatała ci się w głowie. Ale ja nie zamierzam cię teraz opuścić, wręcz przeciwnie, zamierzam zostać z tobą, do samego końca – pocałowała wewnętrzną stronę mojej dłoni.
-         Kocham cię, Berenika. Po prostu cię kocham – nieporadnie poprawiłem się na łóżku do pozycji siedzącej i przytuliłem ją do siebie. – Nie potrafiłbym żyć bez ciebie.

* Nie jestem pewna czy coś takiego może istnieć, ale czytałam w internetach na ten temat. Nie wiem czy to dobry pomysł, ale musiałam korzystać właśnie z tego źródła, lekarza w rodzinie nie mam... :D 

*

Witam. A tu mały suprajs, połowa rozdziału z perspektywy Kamila. Cieszycie się?
Rozważałam nawet uśmiercenie blondyna, ale rozszarpalibyście mnie. Poza tym za bardzo go lubię :D
Peace with you! ♥

PS: Pytania do bohaterów [[TUTAJ]] :3

8 komentarzy:

  1. Super... Kombinacja twojego opowiadania i ,,Castle of glass'' doprowadziła mnie do płaczu. To jednak specyficzny płacz, gdyż zawsze prawie uświadamiam sobie różne ważne rzeczy.
    Cholernie spodobało mi się określenie, spostrzeżenie Bereniki, że ignorujemy problem, dokąd sami do nie doświadczymy. Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie autentyczne, takie prawdziwe, bez zakłamania. To jest mocno związane z moją rodziną i mną samą..
    Rozumiem, jak teraz żyje Berenika i jak jej ciężko, ale teraz na prawdę widać jej miłość do Kamila i mam wrażenie, ze oni mogą przenosić razem góry. Właśnie w takie uczucie wierzę, prawdziwe, bezinteresowne, nieokiełznane...
    Piękne...
    Ps: Proszę o więcej rozdziałów z perspektywy Kamila, są bardzo ciekawe:) A i u mnie pojawiła się nowa notka, zajrzyj, tym razem to już nowy rozdział:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten rozdział był naprawdę wzruszający. Cieszę się, że Kamil przeżył. Z niepełnosprawnością sobie poradzi. Najważniejsze, by miał wolę walki i wierzył, że uda mu się ponownie stanąć na nogi. Optymizm i odpowiednie nastawienie potrafią zdziałać cuda. I masz rację, gdybyś go uśmierciła, rozszarpałabym Cię ^^
    Blondyn sobie poradzi, jest silny. Blaty zawsze można zniżyć, na nowo zamontować.
    Dobrze, że Maks jest cały. Berenika z pewnością dobrze się nim zajmie podczas nieobecności jego brata.
    Pomysł z pisaniem z perspektywy Kamila uważam za bardzo trafny i ciekawy :)
    Teraz Berka ma jeszcze większe wyrzuty sumienia. Jej ukochany jest chory, a ona wciąż ukrywa przed nim wiadomość o zdradzie. Czym dłużej z tym zwleka, tym bardziej będzie go bolało.
    Poza tym: świetny dialog głównej bohaterki z lekarzem xD
    Jejku, mam nadzieję, że gdy Kamil pozna prawdę, nie odejdzie od Bereniki. Czekam na happy end ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny rozdział, chociaż myślałam że tą rzeczą którą Kamil ukrywa jest jakiś rozrastający się rak mózgu wielkości piłki do tenisa albo coś takiego. I do diabła co z Mileną??? (mam nadzieję że Beśka pozwie Cypriana)

    OdpowiedzUsuń
  4. Masz rację, gdybyś uśmierciła Kamila, zabiłabym Cię chyba! :) Fragment z perspektywy Kamila jest świetny, poproszę więcej takich. Coś mi się wydaję, że Kamil jednak wie, że Berka go zdradziła.
    "Po chwili do sali weszła ona. W jej zielonych oczach..." od tego momentu łzy same cisnęły mi się do oczu. Widać, że ich miłość jest silna i przetrwa wszystko...taka przynajmniej mam nadzieję :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobrze, że nie uśmierciłaś Kamila - bardzo lubię tę postać i na pewno byłabym zła, gdybyś rzeczywiście go zabiła.
    Kamil odzyskał przytomność szybciej, niż się spodziewałam. Myślałam, że potrwa to kilka dni, ale to dobrze, że chłopak szybko się obudził. Faktycznie zaskoczyła mnie część opisywana z perspektywy Kamila, bo nieczęsto spotyka się to w opowiadaniach z narracją pierwszoosobową, ale taki zabieg jest potrzebny, żeby czytelnik dokładniej zrozumiał daną sytuację. Nie dziwię się, że Kamil był przerażony, że może już nigdy nie odzyskać władzy w nogach. Chociaż jeżeli chodzi o samą sprawę gotowania, to jeśli chłopak jest dobrym kucharzem, to zawsze można by specjalnie dla niego przystosować kuchnię. Skoro jednak będzie chodził, nie ma się czym martwić, wiadomo, czeka go długa i ciężka rehabilitacja, ale przecież mogło być o wiele gorzej.
    Jestem ciekawa, kiedy Berenika powie swojemu chłopakowi o ciąży. Z pewnością w szpitalu, przy pierwszej rozmowie po wypadku, nie był to najlepszy moment, ale uważam, że Kamil powinien się dowiedzieć jak najszybciej, bo taka wiadomość na pewno go uszczęśliwi i sprawi, że chłopak będzie miał większą motywację, żeby starać się odzyskać zdrowie i pełną sprawność.
    Pozdrawiam i zapraszam na nowy rozdział na moim blogu.
    koszmar-na-jawie

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja Ci już dobitnie dałam do zrozumienia, że nie byłabym zadowolona, gdyby Kamil nie przeżył tego wypadku... Na całe szczęście nasz Wojciechowski jest cały i zdrowy, pomijając oczywiście ten problem z nogami. Ale wierzę, że szybko się z tego wyliże, w końcu to młody, silny mężczyzna ^^ Żal mi małego Maksa. Musiał ciężko przeżyć ten wypadek, na dodatek jego brat tak bardzo ucierpiał... Ten dzień na pewno jeszcze długo będzie się utrzymywał w jego pamięci.
    Cóż, ja na miejscu Kamila również bym spanikowała - brak czucia w nogach to paskudne uczucie. Na szczęście lekarz zapewnia, że wszystko będzie dobrze, dzięki czemu jestem jako tako spokojna.
    Troska Bereniki rozwaliła mnie na łopatki. Naprawdę. Chodzi po prostu o to, że były momenty, kiedy Beśka wydawała się dość chłodna i niedostępna, a tutaj w pełnej krasie pokazała swoją wrażliwą stronę. Widać, że naprawdę kocha Kamila i nie potrafiłaby przeżyć bez niego ani jednego dnia. Mam nadzieję, że dzidziuś nie odczuł za bardzo stresu mamusi.
    Czekam na ciąg dalszy ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Wzruszył mnie ten rozdział. Najwazniejsze, ze niepelnosprawnosc Kamila jest tylko na jakis czas. Jednak to nie powoduje, ze wszystkie problemy Beśki znikna. Ciekawe jak dlugo bedzie czekac aby powiedziec swojemu chlopakowi o ciazy. Wybacz, ze tak krotko, ale mam problemy z klawiatura. Jednym slowym rozdzial swietny!! Pozdrawiam.
    /pozorne-szczescie/

    OdpowiedzUsuń
  8. Zaczęłam czytać ostatni rozdział i nagle pojawił się jakiś szpital...?! Co do cholery?!, wróciłam do poprzedniego i zdałam sobie sprawę, że zapomniałam go przeczytać -.- od razu wzięłam się do roboty i nadrobiłam zaległości. Nie wiem jak to skomentować... Z jednej strony chcę Cię zabić, bo jak mogłaś zrobić kalekę z Kamila? A z drugiej - jakbym Cię zabiła to czyjego bloga bym dalej czytała?:D Wzruszyłaś mnie tą sceną, gdy Breśka przyszła do szpitala do Kamila (chodzi o jego perspektywę) i jak opisywałaś, że miała łzy w oczach. Zrobiłaś to genialnie, aż podczas czytania za bardzo wczułam się w rolę i w moich oczach pojawiły się łzy:D
    Hahahaha, i skoro nie byłaś pewna jak nazywać jakieś złamanie, wadę, żeby wylądować na wózku inwalidzkim, trzeba było pooglądać "M jak miłość" i powzorować się na przykładzie Tomka :D
    Czekam na ciąg dalszy ;*

    OdpowiedzUsuń